Kilka słów o wychowaniu
Ciągle się rusza.
Dziecko przede wszystkim lubi się ruszać. Robi to często, z krótkimi przerwami na zregenerowanie sił. Wystarczy mu naprawdę niewielki odpoczynek, który często połączony jest z kolejnym posiłkiem. Patrząc z boku można odnieść wrażenie, że bez przerwy je. Nie obawiajmy się, właśnie teraz jest odpowiedni czas na wspomaganie sił witalnych dodatkowym podwieczorkiem, lecz oczywiście trzeba małemu łakomczuchowi zagwarantować możliwość spalenia tych kalorii.
Drugoklasista z niebywałą wręcz radością wdaje się w różnego rodzaju potyczki, lubi zapasy, pływanie, jazdę na wrotkach czy na rowerze. Dla wielu chłopców nie ma nic ważniejszego od piłki nożnej - na udział w meczach zawsze znajdują siły. Poprzez osiągnięcia fizyczne dziecko sprawdza po prostu swoje możliwości. Gdy jest zmęczone, często bywa drażliwe. Najlepszym lekarstwem na "muchy w nosie" jest jakieś "małe co nieco". Podreperuje wtedy siły i znów będzie gotowe do działania.
Dzieciom w tym okresie trudno w spokoju spędzić pół godziny, a co dopiero wytrwać na niedzielnej mszy świętej! Nie sposób nie zauważyć, jak kręcą się, przeszkadzają, ciągle się czymś zajmują. Chyba sporo na ten temat mogą powiedzieć kapłani sprawujący Eucharystię. Niełatwo wygłaszać kazanie do gromady radosnych dziewięciolatków. Potrzeba do tego niebywałego talentu oraz dobrego przygotowania. Być może spotkamy się z opinią, że kiedyś dzieci były grzeczniejsze - w znaczeniu lepiej wychowane. Nie można się z nią całkowicie zgodzić, gdyż dawniej dzieci podczas mszy świętej siedziały razem z opiekunem lub wcale nie były zabierane do kościoła. Obecnie zaprasza się dzieci blisko ołtarza, a przebywanie wśród rówieśników mobilizuje do wzmożonej aktywności. Na szczęście nie umniejsza to radości oczekiwania na spotkanie z Jezusem. My zachowywaliśmy się podobnie w tym wieku. Nie bójmy się ruchliwości naszych dzieci, zwłaszcza że przemija.
Koledzy są ważniejsi.
Gdy mały człowiek wkracza w wiek szkolny, powoli przestaje się mu podobać zaborcza miłość rodziców. Broni się przed odkrywaniem swoich myśli, samodzielnie chce podejmować decyzje. Pragnienie dostosowania się do zwyczajów kolegów jest nadzwyczaj silne. Objawia się np. w noszeniu takich samych ubrań czy otaczaniu się podobnymi przedmiotami - wszyscy w klasie chcą mieć "trzypiętrowe" piórniki, dziewczynki takie same spódnice etc. Dziecko zaczyna naśladować też zachowania swoich kolegów, głównie te niepożądane - co wprawia rodziców w ogromne zdumienie. W wieku około dziewięciu lat u dziecka mogą pojawić się również brzydkie maniery: chodzenie z rozwiązanymi sznurowadłami, zapominanie o myciu rąk przed jedzeniem, rzucanie na podłogę kurtki, chowanie brudnej bielizny pod materac łóżka, ustawiczne niezamykanie drzwi. Podobne zachowania można wymieniać w nieskończoność. W rzeczywistości jednak zmiany te dowodzą, że dziecko bardzo dobrze utrwaliło sobie zasady dobrego wychowania, ponieważ doskonale wie, przeciw czemu ma się buntować. Gdy uzna, że wywalczyło sobie już pewną niezależność, powraca do normy. Skutecznym lekarstwem jest pozostawienie sporego marginesu swobody i dobry osobisty kontakt. Na niektóre wybryki można przymknąć oczy, lecz trzeba egzekwować to, co się nam należy.
Nieocenione okazują się rozmowy, szczególnie szczere i nie prowadzące do zdradzania powierzonych rodzicom tajemnic.
Zauważyłam we własnej rodzinie, że podobne chwile mają dla wszystkich wielką wagę. Mamy sobie naprawdę wiele do powiedzenia. Lubimy też spotkania w cztery oczy, odbywają się one najczęściej wieczorem. Nie rozliczamy dzieci z wykroczeń - dzielimy się za to kłopotami, radościami lub przemyśleniami o życiu i otaczającym świecie. Zachęcam do znalezienia choćby pół godziny co jakiś czas na tego typu spotkania. Poznamy nie tylko dzieci, ale i siebie samych.
Chciałabym też uczulić dorosłych na zjawisko niedostosowania się dziecka do grupy. Może mieć ono wiele przyczyn, lecz zawsze - okrutny wymiar. Dziecko bywa wówczas ignorowane albo nawet odrzucane. Nie łudźmy się, że zastąpimy mu rówieśników. Samotność sprawia, że czuje się nieszczęśliwe, choćby w domu twierdziło inaczej. Wie, co rodzice chcą usłyszeć, więc spełnia ich oczekiwania. W takiej sytuacji konieczna staje się nasza ingerencja. Nie polecałabym jednak ośmieszania kolegów, mówienia, że "inni się nie znają", a absolutnie niedopuszczalne jest robienie awantur w szkole czy na podwórku. Do tego typu interwencji potrzeba trochę dyplomacji.
Najpierw trzeba ustalić przyczynę unikania przez nasze dziecko spotkań z rówieśnikami. Być może jest nią nieśmiałość, być może powody są inne. Zachęcam do wspólnej rozmowy. Dobrze ocenić sytuację potrafi często starsze rodzeństwo, które niedawno jeszcze mogło mieć podobne kłopoty. Pomóc też może wyobrażenie siebie samego w analogicznej sytuacji połączone z zastanowieniem się nad rodzajem wsparcia, którego oczekiwalibyśmy od bliskich. Absolutnie nie wolno zawstydzać dziecka, wyrzucać mu, iż nie umie bawić się z kolegami. Pod żadnym pozorem nie wolno też zdradzać jego sekretów.
Dobrym rozwiązaniem może stać się zaproszenie do domu kolegów. Nie tylko dziecko na swoim terenie będzie odważniejsze, ale i nadarzy się znakomita okazja do obserwacji, jak radzi sobie wśród rówieśników.
Proponuję porozmawiać o tych kłopotach z nauczycielem, poprosić go o zaaranżowanie wspólnych zajęć. Nie zaniedbujmy też stosunków z innymi rodzicami. Wymiana informacji o swoich pociechach daje możliwość lepszego ich poznania. Ponadto można wspólnie organizować dzieciom spotkania czy odprowadzać je na dodatkowe zajęcia. Koledzy nie stanowią zagrożenia ani dla rodziców, ani tym bardziej dla dziecka. Wprost przeciwnie - potrzebuje ono rówieśników, aby się mogło prawidłowo rozwijać, nauczyć kontaktów z innymi ludźmi, prowadzenia rozmowy, prezentowania swoich poglądów.
Nie wolno być zazdrosnym o sympatie dziecka. Nie okazujmy tego! Zazdrość stanowi sygnał, że dzieci traktujemy jak swoją własność - a przecież tak nie jest, są one nam podarowane przez Boga.
Okazuje niezależność.
Cóż dalej? Dziecko już wcześniej zaczyna zauważać swoją niezależność, walczyć o nią, domagać się poważnego traktowania - a więc nie do pomyślenia jest poddawanie go nieustannej kontroli.
Pamiętam, że mój syn, gdy miał cztery lata, przyprowadził mnie do kuchni, stanął obok stołu i zapytał: "Czy jestem od niego wyższy?". Potwierdziłam zgodnie z prawdą. On tylko na to czekał i dobitnym głosem powiedział: "To nie nazywaj mnie już więcej malutki!" Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przystałam na jego prośbę i musiałam się później mocno pilnować, żeby nie używać tego słowa.
Skoro tak małe dzieci walczą o swoją autonomię, to co dopiero dziewięciolatki! W ich naturze leży pragnienie uniezależnienia się od dorosłych. Sądzą, że same wiedzą, jak należy postępować. Nawet rodzice nie są w stanie nieustannie ochraniać swojej latorośli, brakuje na to czasu i sił. Trzeba więc pogodzić się z wkroczeniem dziecka na drogę ku samodzielności, z którą wiążą się nie tylko prawa, ale także obowiązki.
Ci młodzi ludzie żyją już własnym życiem, podejmują decyzje i sami wybierają przyjaciół. Są przebojowi, pełni energii, odważnie zdobywają świat. Doceniają dorosłych z silnym charakterem, którzy tym samym zyskują u nich szczególny autorytet.
Nie znaczy to, że nagle musimy stać się groźni. Cóż zatem kryje się za określeniem "silny"? Człowiek "silny" to taki, który jest konsekwentny i zrównoważony, dotrzymujący słowa, wprowadzający ład. Jak się okazuje, aby poczuć się bezpiecznie, dziecko potrzebują granic, jasnych reguł. To zresztą odnosi się do otaczającego świata. Niefunkcjonalnie urządzony pokój albo bałagan powodują w dziecku wewnętrzny chaos, a to pociąga za sobą niekontrolowane zachowania. Dziecko nie radzi sobie w takiej sytuacji. Chyba każdy z nas przeżył podobne chwile...
Kilka refleksji o spowiedzi.
Spowiedź jest to wyjątkowe spotkanie z Jezusem. W tym czasie możemy uwolnić się od grzechów i kolejny raz rozpocząć z czystą kartą swoje życie. Człowiekowi trudno wyobrazić sobie miłość Bożą. Zupełnie niepotrzebnie porównujemy ją z ludzką, skażoną grzechem pierworodnym. Wydaje się nam, że skoro nie potrafimy wybaczyć innym ich słabości, zadawanych nam ran, prześladowań, przewinień, to Stwórca postępuje w podobny sposób. Przypisujemy Mu swoje zachowania w określonych sytuacjach i w ten sposób zniekształcamy Jego obraz. Prawda wygląda inaczej. Jezus znał słabość ludzkiej natury i wkrótce po zmartwychwstaniu ustanowił sakrament pojednania, abyśmy mogli powstawać po każdym upadku. Spowiedź jest ratunkiem, nie karą - i jeśli nic nie stoi na przeszkodzie, powinniśmy korzystać z jej dobrodziejstw.
Wkrótce nasze dziecko przystąpi do pierwszej spowiedzi. Niewiele będziemy w stanie mu wytłumaczyć, jeśli sami rzadko przychodzimy do konfesjonału. Prawda jest taka: teoretycznie nie poznamy piękna spotkania ze Zbawicielem w tym sakramencie! To Jezus porusza duszę i obdarowuje łaskami, pokazuje drogę podczas spotkania, wreszcie zabiera od nas to, co nie pozwala nam spokojnie iść dalej. W przygotowaniach do spowiedzi naszej latorośli nie możemy liczyć tylko na katechetów, księży albo babcie. Jest to ogromnie ważny dzień w życiu naszego dziecka i właśnie w takich chwilach jesteśmy mu potrzebni.
Czekanie z rachunkiem własnego sumienia na czas komunijnej spowiedzi jest po prostu czasem straconym. Dlaczego? Dziecko obserwuje nasze życie, porównuje wypowiadane słowa czy deklaracje z postępowaniem. Na pewno zauważy, że tylko zachwalamy ten sakrament, a sami nie korzystamy z jego dobrodziejstw. Może wyciągnąć inne wnioski, niż zamierzyliśmy. Naprawdę nie warto odkładać spowiedzi na ostatnią chwilę, choćby z tego właśnie powodu. Warto w tym miejscu pokusić się o refleksje ogólniejszej natury. Być może z braku czasu nie zastanawiamy się nad naszym życiem duchowym. Żyjemy w bardzo szybkim tempie, troszczymy się o najbliższych, staramy się zapewnić im to, co niezbędne dla życia - a jeśli się uda, to również trochę więcej. Oczywiście, dbamy o dzieci, o to, żeby chodziły do kościoła i na katechezę, może nawet syn jest ministrantem, a córka śpiewa w scholi. Tymczasem nie to jest najważniejsze!
Trzeba zacząć od siebie, od zastanowienia się, jak wygląda mój kontakt z Bogiem, jak się modlę. Może chodzę do kościoła w niedzielę i przyjmuję kapłana podczas kolędy. Nie chodzi jednak tylko o to. Jezus powinien być dla każdego z nas kimś szczególnie ważnym. Dał nam życie wieczne, zbawił nas. Podarował nam coś, czego nie byłby nam w stanie dać żaden człowiek. Poza tym pozwala zbliżać się do Siebie, porozmawiać, pożalić się, podzielić radością. Ubogaca nas wiarą, prawdą, łaską, mimo tego, że oddalamy się od Niego. A dokładniej: gdy popełnimy grzech ciężki, to odwracamy się do Boga plecami. W takiej sytuacji porozumiewanie się, jakikolwiek dialog jest bardzo utrudniony, wręcz niemożliwy. Gdy ów stan trwa zbyt długo, to życie ludzkie staje się niełatwe, nawet jeśli na pozór wydaje się, że wszystko jest w porządku.
Jezus czeka! Gdy nie ma przeszkód, aby wyspowiadać się, należy korzystać z tego dobrodziejstwa. Sakrament pokuty pomaga nabrać sił do dalszego zmagania się z różnymi problemami. Jest to autentyczne spotkanie z Jezusem. Kapłan w konfesjonale pełni tylko rolę pośrednika. Na pewno prawdę tę znają wszyscy. Zdaję sobie sprawę, że zapewne wiele osób doznało przykrości od spowiedników i z tego powodu zaniechało korzystania z sakramentu spowiedzi. Rozumiem to, ale pragnę zwrócić uwagę, że bez oczyszczania sumienia zbliżanie się do Boga jest utrudnione. Powinniśmy starać się przezwyciężać uprzedzenia. Na pewno w tej intencji warto się modlić, prosić o łaskę przebaczenia. Istnieje również możliwość wybierania kapłana. Zagwarantował ją nam Sobór Watykański II. To oczywiście rozwiązuje sprawę, gdy mieszkamy w parafii, w której jest co najmniej dwóch księży, albo w mieście, gdzie jest kilka parafii.
Zachęcam do wcześniejszej rozmowy z kapłanem, powinna ona ułatwić samo przygotowanie się do spowiedzi, zmniejszyć lęk. Polecam również rozważenie korzystania z pomocy stałego kierownika duchowego - jeśli mamy takie możliwości i chęci.
Niech wcześniejsze uprzedzenia i rany nie oddzielają nas od Jezusa. Nie odkładajmy naszego nawracania się na czas komunii dzieci lub na koniec życia (przecież nie wiadomo, kiedy on nastąpi). Nieważne, kiedy był ten ostatni raz - istotne jest, z jakim zaangażowaniem rozpoczniemy od nowa. Gdyby pojawiły się kłopoty z przygotowaniem się do sakramentu, zawsze można kogoś, komu ufamy, poprosić o pomoc. Odwagi!
Prawda, że jest to fascynujące? Bóg składa w nasze ręce miłość miłosierną i pozwala, byśmy się wzajem nią obdarowywali!
A cóż mogą zrobić ci z nas, którzy z powodu różnych życiowych powikłań nie mogą przystąpić do spowiedzi?
Przede wszystkim trzeba wzbudzić w sobie pragnienie spotkania z Jezusem. Modlitwa zawsze jest możliwa. Jezus na pewno doda sił i otrze łzy. Żałować za grzechy da się w każdej sytuacji.
Zachęcam do podjęcia refleksji nad przyczyną niemożliwości korzystania z sakramentu pojednania. Być może uda się coś zmienić. Ale jeśli nie jest to wykonalne z powodu życia w związku niesakramentalnym, nie spoglądajmy na życie pod kątem jednego przykazania oddzielającego od spowiedzi i komunii. Koniecznie należy rozszerzyć perspektywę na cały dekalog i sprawdzić, jak wygląda. Bóg na pewno ubogaci każdego człowieka, który pragnie spotkania z Nim, który za Nim tęskni i Go kocha.
Komunia, ostatni rok przygotowań.
W drugiej klasie przewidziane są dodatkowe katechezy dla dzieci i rodziców.
Przygotowanie dzieci.
Drugoklasiści mają swoje spotkania w kościele. Pilnujmy, by nie opuszczali ich bez powodu. Podczas tych zajęć poznają życie i naukę Jezusa. Nie tylko słuchają opowieści księdza, często biorą udział w scenkach, a więc odgrywane postaci stają się im bliższe. Poza tym śpiewają piosenki, układają własne modlitwy i głośno je wypowiadają. Cóż to daje? Przede wszystkim odwagę, pewność siebie, umiejętność dzielenia się swoją wiarą z innymi. Ponadto dzieci przyzwyczajają się do przebywania w świątyni, dzięki temu nie kręcą się tak bardzo i nie rozglądają podczas Eucharystii. Bardziej koncentrują swoją uwagę na tym, co dzieje się na ołtarzu. Czują, że Jezus zaprasza je również do Swojego domu, a zatem nie trzeba Go zdobywać poprzez podkreślanie swojej obecności. A doskonale wiemy, jak dzieci potrafią to robić.
Często w jednej parafii do komunii przystępują uczniowie z różnych szkół. Nie znają się, więc zamiast słuchać nauk przyglądają się sobie wzajem, popisują, nie czują się bezpiecznie, są rozkojarzeni. Dlatego cykl spotkań pozwala im poznać się lepiej i polubić.
Uroczystość pierwszej komunii w kościele jest zazwyczaj ubogacona i nie przebiega tym samym rytmem co każdej niedzieli. Zwykle następuje procesjonalne wprowadzenie do kościoła, aktywny udział w liturgii dzieci i rodziców. Można wymienić czytania, wnoszenie darów na ołtarz, podziękowania.
W pewnej parafii rodzice utworzyli zespół muzyczny. Wspominali później, że takie uczestniczenie w Eucharystii niezmiernie ich ubogaciło. Dali też świadectwo swojej wiary innym.
Przygotowanie rodziców.
Jak to dobrze, że na katechezy zaprasza się również rodziców.
Jednym z ważnych aspektów tych spotkań jest tworzenie wspólnoty. Dzieci i rodzice spotykają się systematycznie, wspólnie uczą się i modlą, razem przygotowują się do spotkania z Bogiem. W ten sposób przestajemy być anonimowi, a zarazem samotni. Jak długo te więzi przetrwają, zależy tylko od nas. Jednak podczas przygotowań dziecka do spotkania z Jezusem tego typu doświadczenia są błogosławieństwem. Może dla niektórych z nas stają się jedyną możliwością doświadczenia takich relacji z drugim człowiekiem. Wykorzystajmy je. Mamy możliwość wspólnie stawać przed Bogiem na modlitwie, lepiej się poznać, a przy okazji wymienić się doświadczeniami, choćby na temat wychowania czy też radzenia sobie w innych sytuacjach, jakie niesie życie. Poprzez otwieranie się na drugiego człowieka odkrywamy tę piękną sferę naszego życia, możemy sobie nawzajem pomóc: oddać część siebie oraz przyjąć dar od innych. Jest to bardzo ważne.
Podczas katechez dowiadujemy się więcej o Bogu, powiększamy wiedzę o wierze oraz śledzimy tok przygotowań naszych pociech. Przy okazji poznajemy bliżej księdza i wydaje mi się, że wtedy łatwiej umówić się do spowiedzi czy na rozmowę. Mamy czas, jak już wspominałam, na uporządkowanie swojego życia albo choćby na refleksje.
Co dalej?
Dzień, kiedy Pan Jezus po raz pierwszy przychodzi do serca naszego dziecka, przynosi błogosławieństwo całej rodzinie. Aby dobrze wykorzystać ten czas i otworzyć się na działanie Ducha Świętego, warto o tym pamiętać. Odkąd Jezus zagościł w duszy naszych dzieci, my rodzice możemy odetchnąć. Sam Bóg zadba o nie. Jednak, podobnie jak dbamy o rozwój fizyczny i zdrowie, musimy pielęgnować ich dalszy wzrost duchowy.
Jak to zrobić, od czego zacząć?
Na pewno od wspólnej modlitwy. Nie zaprzestawajmy jej, odkąd nastąpi moment komunii. Dziecko w ten sposób uczy się rozmawiać z Bogiem, a towarzyszenie rodziców daje mu poczucie bezpieczeństwa. Dziewięciolatki potrzebują naszego wsparcia, mimo że ich walka o własną autonomię może wskazywać na coś zupełnie innego.
Następny krok to rozmowa. Nie wypytywanie dziecka, lecz słuchanie. Jest to niewątpliwie trudna sztuka. Jednak, gdy ją posiądziemy, to na pewno będziemy mieli dobry kontakt z synem, czy córką. Rozmowę trzeba zacząć od nasłuchiwania tego, co młody człowiek chce nam powiedzieć, czego może nie wyrażać słowami, tylko na inne sposoby. Nasze otwieranie się na wszelkie przejawy chęci kontaktu z jego strony nie tylko doda mu odwagi, ale i ułatwi dialog.
Modlitwy.
Rozdział ten zawiera modlitwy, które mogą odmawiać zarówno dorośli, jak i dzieci. Zapraszam do spisania swoich własnych: tych, które są nam najbliższe - oraz nowych.
1. Kochany Jezu, stajemy przed Tobą my i nasz syn (córka). Spójrz na nas, wkrótce zagościsz w jego (jej) życiu. Dziękujemy Ci. Pokaż nam drogę, którą mamy zmierzać.
2. Ojcze, pragniemy, abyś rozpoczął działać w naszym życiu. Pozwól nam zobaczyć, że jest coraz mniej spraw, które sami potrafimy doprowadzić do końca, i powierzyć wszystko Twojej opatrzności.
3. To dziecko jest Twoim darem, a nie naszą własnością, Dziękujemy Ci za nie.
4. Kocham Cię, Tatusiu mój w niebie, powiedz mi, jak mam się nie bać spotkania z Tobą na spowiedzi. Boję się, że będziesz się gniewać za moje złe słowa, myśli i to, co zrobiłem. Tak bardzo chcę być Twoim ukochanym synkiem (córeczką).
5. Jezu, wypełnij moje serce miłością, aby nie było w nim miejsc na lęk.
Ewa Rozkrut