Św. Franciszek z Asyżu - 4 października
Zastanawiające jest, że Franciszek pociągnął za sobą tak wielką rzeszę naśladowców. W sumie nie uczynił nic wielkiego. Odbudował dwa rozwalające się kościoły i tyle. A jednak zrobił dla Kościoła i świata więcej niż inni.
Święty Franciszek, który żył na przełomie XII i XIII wieku, a więc w czasach bardzo trudnych dla Kościoła, stał się prawdziwie mężem opatrznościowym. Ten człowiek, który szukał swojej drogi życiowej, w pewnym momencie usłyszał wezwanie Chrystusa: "Franciszku, idź i odbuduj mój Kościół, który, jak widzisz, cały jest w ruinie".
Ponieważ słowa te usłyszał w ruinach kościółka św. Damiana leżącego nieopodal Asyżu, myślał, że chodzi o odbudowę murów. Dlatego, nie zastanawiając się długo, zabrał się do pracy nad odrestaurowaniem starożytnej świątyni. Potem odnowił także niewielki kościółek Matki Bożej Anielskiej, zwany Porcjunkulą. Franciszek bardzo dosłownie, literalnie potraktował słowo Chrystusa, dlatego początkowo swoją misję rozumiał jako zostanie zwykłym murarzem.
Dopiero nieco później uświadomił sobie i zrozumiał, że Chrystusowi nie tyle zależało na tym, aby wznosić mury z kamienia i cegły, lecz na tym, aby budować żywy Kościół, składający się z ludzi szczerze żyjących dobrą nowiną - Ewangelią. Dlatego też postanowił podporządkować całe swoje życie, we wszystkich jego wymiarach, wymaganiom Ewangelii.
Franciszek zrozumiał, że jeśli Kościół, ten pisany z wielkiej litery, ma być piękny i święty, potrzeba, aby on, syn asyskiego kupca Piotra Bernardone, wszedł na drogę Ewangelii i żył nią w całej rozciągłości. I tak też zrobił. Podjął życie w ubóstwie, w pokorze i małości, w czystości serca, w całkowitym zdaniu się na Boga.
Za nim poszło wielu innych ludzi, mężczyzn i kobiet. Także dla nich życie według wskazań Ewangelii stało się wartością nadrzędną, której potrafili podporządkować całe swoje życie. Żyjąc Ewangelią w duchu Franciszka dojrzewali i dorastali do pełni bycia człowiekiem i pełni bycia chrześcijaninem. I tak jest do dnia dzisiejszego.
Na pewno jest zastanawiające, że Franciszek pociągnął za sobą tak wielką rzeszę swoich naśladowców. W sumie nie zrobił on nic wielkiego w znaczeniu zewnętrznym. Odbudował dwa rozwalające się kościoły i tyle. A jednak zrobił dla Kościoła i świata więcej niż inni. Sam żyjąc radykalnie i do końca duchem Ewangelii, decydując się na drogę nawrócenia, podporządkowując całe swoje życie słowu Boga, stał się zaczynem dla świata, nie tylko tego XIII-wiecznego świata katolickiego, ale po dzień dzisiejszy Biedaczyna z Asyżu i jego prosty sposób podejścia do Ewangelii jest zaczynem nowego życia, nowej kultury, nowych obyczajów. I to nie tylko pośród katolików. Franciszka uznają i szanują także protestanci, a nawet muzułmanie. To jest niesamowite ile można osiągnąć nie tyle słowami, nie tyle różnego rodzaju akcjami w znaczeniu zewnętrznym, ale prostym przeżywaniem Ewangelii, przeżywaniem jej w sposób konsekwentny, autentyczny, szczery, tak jak widzimy to u Franciszka.
Dzisiaj, i zawsze, Franciszek podpowiada nam, że bez przemiany własnego serca, bez nawrócenia, bez autentycznego życia Ewangelią, bez radykalnego wyboru wartości ewangelicznych, nie ma mowy o jakiejkolwiek odnowie Kościoła. Owszem, można odbudować taką współczesną Porcjunkulę albo San Damiano, ale czy na tym ma polegać rzeczywista odnowa, naprawa domu Pańskiego? Ten proces tak na prawdę zaczyna się w ludzkim sercu, nie w ludzkich strategiach, chociaż i one są ważne. Same plany nas jednak nie zbawią, one nie uzdrowią życia Kościoła. Bez przemiany serca, bez autentycznego nawrócenia się do Boga, nie będzie odnowy. Ona zaczyna się w każdym człowieku.
Jacek Waligóra OFMCap